O głośniej serii książeczek edukacyjnych ‒ wywiad z Izabelą Michtą
Dzyń, dzyń! Ćwir, ćwir! Hau, hau! „Do Uszka Maluszka” to nowa seria, która niewątpliwie narobi dużo hałasu! Sześć edukacyjnych książeczek wprowadzi najmłodszych w świat dźwięków, używając prostych historii, onomatopei i uroczych ilustracji. O nich i rzeczach z nimi związanych opowiada autorka, Izabela Michta.
Na początku marca ukazały się Pani książeczki. Poleca je nawet TVP ABC! To spore wyróżnienie. Do kogo skierowana jest seria „Do Uszka Maluszka” i w jaki sposób pomaga dzieciom poznawać świat?
Seria „Do Uszka Maluszka” skierowana jest zarówno do maluchów, które dopiero zaczynają swoją przygodę z czytaniem i mówieniem, jak i do trochę większych dzieci z opóźnionym rozwojem mowy. Poza tym myślę, że krótkie, proste zdania i obecność onomatopei pomogą również przy pierwszych próbach samodzielnego czytania. No i oczywiście zainteresować może ona rodziców ‒ wspólna lektura to jeszcze jeden powód do utulenia dzieci i spędzania z nimi miłych chwil.
Czy to prawda, że maluchy panicznie reagują na niektóre dźwięki? Czy powinniśmy je przed nimi chronić, unikać głośnych miejsc? A może nie wprowadzać żadnych ograniczeń? Istnieją przecież matki, które zabierają niemowlęta na głośne przyjęcia…
Dzieci na różnych etapach rozwoju mogą reagować strachem na różnorodne dźwięki ‒ zwłaszcza głośne, niepokojące i te, których nie znają. Przede wszystkim trzeba z nimi rozmawiać, przyzwyczajać je do różnych hałasów. Zdarza się jednak, że taki lęk może trwać dłużej ‒ wtedy warto wykazać się cierpliwością i zrozumieniem, i spróbować wrócić do tematu za jakiś czas. Bywa też, że dzieci cierpią na nadwrażliwość słuchową i wtedy jest to bardziej skomplikowane…
Niemowlęta i przyjęcia ‒ cóż, myślę, że tu akurat najbardziej dokuczliwy jest stres, zarazki… Jeśli chodzi o hałas, to najważniejsze, by nie zagrażał on zdrowiu. Uważam, że, jak w każdej sytuacji, najważniejszy jest tu zdrowy rozsądek ‒ mały człowiek potrzebuje przede wszystkim spokoju, ciepłych głosów rodziców i dużo empatii (choć są dzieci, które ponoć dobrze czują się w rumorze i są do niego przyzwyczajone). Świat dźwięków jest tak fascynujący, że warto od pierwszych chwil stopniowo wprowadzać w niego dzieci ‒ między innymi ćwicząc mowę poprzez użycie najróżniejszych onomatopei.
Podobne książki dotyczące wyrazów dźwiękonaśladowczych już istnieją. Jaka była Pani koncepcja na zinterpretowanie tego motywu?
To prawda, teraz widzę wokoło mnóstwo książek z wyrażeniami dźwiękonaśladowczymi. Należy jednak wspomnieć, że pomysł na tę serię wpadł mi do głowy na początku zeszłego roku i wtedy też przesłałam go do Wydawnictwa Skrzat. Jednak ilustrowanie, cały proces wydawniczy, druk ‒ to wszystko trwa dość długo, dlatego też książeczki ukazały się dopiero na wiosnę tego roku.
Ja czytałam z synkami pozycje, w których na jednej stronie był obrazek, a na drugiej dźwięk, jaki ten przedmiot/zwierzę wydaje. I wtedy brakowało mi czegoś więcej ‒ prostej historii, którą można opowiedzieć za pomocą krótkich zdań bądź dźwięków.
Seria „Do Uszka Maluszka” to książeczki do zabawy słowem, gdzie na górze strony w kilku prostych zdaniach przedstawiony jest zarys historii, a dopowiedziana jest ona w onomatopejach oraz dialogach znajdujących się pośród przedmiotów i osób na ilustracjach. Zależało mi na stworzeniu książek, które oswoją dzieci z dźwiękami, wspomogą rozwój mowy oraz czegoś dzieci nauczą ‒ na przykład jakie czynności są wykonywane, kiedy chcemy przyrządzić obiad, że małemu dzidziusiowi do szczęścia wystarczą trochę inne rzeczy niż dwulatkowi, jak wygląda poranny rytuał ubierania, mycia czy odliczanie pięter, gdy chłopiec zaprasza przyjaciół do wspólnej zabawy oraz możliwe odpowiedzi na takie zaproszenie. Potencjał korzystania z tych książeczek jest ogromny, a ograniczeniem może być jedynie wyobraźnia.
Z zawodu jest Pani oligofrenopedagogiem, choć parała się Pani różnymi zajęciami. W jaki sposób przydaje się Pani takie doświadczenie w pracy nad książkami?
Mimo że nie pracowałam długo w zawodzie, to doliczyć trzeba jeszcze wiele lat pracy jako wolontariuszka ‒ a odbywało się to przez cały okres szkoły średniej i studiów. Pisane przeze mnie teksty wypróbowywałam na dzieciach w przedszkolu i badałam ich reakcję ‒ teraz stosuję to na starszym synku oraz jego młodszym bracie.
Poza tym podczas pisania książek i wymyślania nowych opowiadań korzystam przede wszystkim z własnych wspomnień z dzieciństwa, a także z doświadczenia jako starsza siostra, mama i nauczycielka. Będąc przez całe życie otoczona dziećmi, nie da się tak łatwo zapomnieć o tym świecie ‒ a jako że dodatkowo ja sama wciąż doskonale pamiętam swoje uczucia i doświadczenia z tego okresu, prawie nigdy tego świata nie opuszczam. I bardzo mi to pasuje!
Na prowadzonym przez Panią blogu, oprócz dzielenia się własną twórczością, między innymi recenzuje Pani książki innych autorów dziecięcych, zarówno tych popularnych współcześnie, jak i tych z Pani dzieciństwa. Co zainspirowało Panią do pisania dla najmłodszych?
Recenzowanie to za duże słowo, po prostu dzielę się od czasu do czasu przemyśleniami odnośnie niektórych tytułów albo podpowiadam rodzicom, co jest ciekawe, na co zwrócić uwagę i od czego można zacząć przygodę czytania z maluszkiem, by wyrosło na molika książkowego. Niestety nie mam czasu na regularne prowadzenie bloga, zresztą jest to tylko dodatek i narzędzie do komunikowania się z czytelnikami ‒ ja przede wszystkim skupiam się na pisaniu bajek. W naszym domu książek przybywa w tak szybkim tempie i mam już na ten moment tak wielkie zaległości w pokazywaniu ich na blogu, że skutecznie mnie to zniechęciło i na razie wolę nie wracać pamięcią do tego tematu. No i co miesiąc wychodzi tak wiele nowości… Dodatkowo trudno jest to wszystko fotografować i opisywać przy dwójce maluszków.
Co zainspirowało mnie do pisania? Piszę od zawsze, tylko że jeszcze kilka lat temu nie przyszłoby mi do głowy, żeby się tym z kimś podzielić. W związku z tym śmiało mogę powiedzieć, że do publikowania zainspirował mnie mąż, a moje dzieci (wtedy jeszcze w brzuchu) ‒ do pisania właśnie dla maluchów. Im chłopcy są więksi, tym bardziej skupiam się na tworzeniu dla coraz starszych odbiorców. I bardzo, bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa.
Szata graficzna jest istotna, szczególnie gdy mowa o książkach dziecięcych. Czy mogłaby Pani powiedzieć kilka słów na temat ilustracji autorstwa Beaty Mostowskiej? Jak duży wpływ miała Pani na ich powstawanie?
Gdy pisałam te książeczki, obmyślałam przy okazji całe rozkładówki i właściwie przy każdym zdaniu opisywałam w nawiasach, co moim zdaniem powinno dokładnie znaleźć się na ilustracji. Wydawnictwo przekazało te sugestie wybranej przez siebie ilustratorce. Gdy pracowała ona nad książeczkami, w trakcie przesłano mi przykładowy obrazek ‒ akurat z „Jaja” ‒ i spodobał mi się, był bardzo żywy i przyjemny dla oka. Później, gdy ilustracje były już wykonane, znów miałam do nich wgląd, by sprawdzić, czy wszystko się zgadza. Uważam, że są one charakterystyczne, wyróżniają się. Docierają do mnie informacje, że podobają się nie tylko dorosłym, ale i dzieciom, co stanowi dla mnie najlepszą rekomendację. Podobają się także moim synkom, a to dla mnie najważniejsze.
Serię książeczek można nabyć na stronie Wydawnictwa Skrzat:
https://www.skrzat.com.pl/index.php?p1=pozycja&id=1978&tytul=Jajo