Mają po kilka lub kilkanaście lat. Znają ich tysiące polskich dzieci, mają swoje funkluby, spotkania z fanami, otrzymują tysiące lajków dziennie, walczą o subskrypcje swoich kanałów, biorą udział w promowaniu produktów. Kim są? Dziecięcymi youtuberami.
Zastanawiając się coraz powszechniejszym zjawiskiem prowadzenia kanałów vlogowych przez dzieci i nastolatków, poprosiliśmy o komentarz dziecięcą psycholog Kamilę Kuprowską-Stępień.
Dziecko w Internecie
Dylemat czy rodzic ma prawo posługiwać się publicznie wizerunkiem nieletniego dziecka jest nierozstrzygnięty. Choć rodzice zgadzają się, że powinno się piętnować wszelkie publikacje ośmieszające dziecko, już nie mają tak kategorycznej opinii odnośnie umieszczania „udanych” zdjęć i filmów. Niektórzy uważają, że wystarczy spytać dziecko o zgodę, ale czy kilkulatek jest w stanie przewidzieć konsekwencje publikowania jego wizerunku w Internecie? Oto przykład z życia.
Znana blogerka parentingowa często ilustruje swoje wpisy zdjęciami pociech. Są to bardzo ładne, profesjonalne fotografie. Po 2 latach pisania spotkała w Internecie, jak to ujęła – „matkę swojego dziecka”. Mianowicie okazało się, że inna kobieta ukradła z jej blogu zdjęcie jej syna, umieściła na swoim, w dodatku robiąc z chłopca dziewczynkę. Jak będzie się czuł jej syn, gdy odkryje, że jego zdjęcia zaczęły żyć własnym życiem w Internecie, a przez niektórych jest uważany za dziewczynkę?
O tym, że dziecku nawet bardzo małemu, nie jest obojętne jak wypadnie przed rówieśnikami, świadczy inny przykład. Moja znajoma, mama trójki dzieci, napisała książkę o macierzyństwie. W tejże książce było bardzo dużo zdjęć jej dzieci, ale przerobionych w programie graficznym tak, że przypominały grafiki wykonane ołówkiem. Kiedy przedszkole syna zaproponowało jej spotkanie z maluchami, aby przybliżyć im zawód pisarki, jej najstarszy syn zaczął płakać i przekonywać ją, aby nie zgodziła się przyjść do jego grupy przedszkolnej. Spytała go, dlaczego? Chłopiec przez łzy powiedział „bo nie chcę, żeby moi koledzy zobaczyli mnie jak siedzę na nocniku”. Okazało się, że w książce był rysunek malutkiego S., który siedział na nocniczku. Chociaż twarz była nie do rozpoznania, dziecko bało się kompromitacji.
Posługiwanie się wizerunkiem własnego dziecka podczas różnych przekazów medialnych autorstwa dorosłych jest tak powszechne, że niewiele ponad pół roku temu doczekaliśmy się w końcu bardzo dużej zmiany w regulaminie platformy YouTube. Od jesieni zeszłego roku, jeśli na filmie występuje dziecko… automatycznie dany przekaz zyskuje miano „dla dzieci”, z czym wiąże się m.in. blokowanie możliwości umieszczania komentarzy pod nim. Nieważne czy w intencji twórcy jest to film przeznaczony dla dorosłych odbiorców – jeśli będzie w nim pokazane dziecko, automatycznie algorytmy zakwalifikują go do odbiorcy dziecięcego. YouTube w ten sposób ma ograniczyć siłę oddziaływania na młodocianych tzw. hejtu. Czy dziecko powinno czytać pod filmami swojej mamusi komentarzy w rodzaju: „czemu nie uczeszesz córki, wygląda jak straszydło”, albo „ale dziwne imiona noszą twoje dzieci”?
Niektórzy rodzice idą jednak dalej
Okazuje się bowiem, że jak Polska długa i szeroka, w domach rosną przyszłe gwiazdy filmowe. Pod kierunkiem i z pomocą dorosłych powstają kanały youtuberskie, na których występują dzieci między 7 a 13 rokiem życia (choć rekordzista ma zaledwie 4 lata!), adresowane do ich rówieśników.
Motorem tych działań są dorośli, a nie dzieci. One w wieku poniżej 12 lat nie są w stanie same nagrywać wysokiej jakości filmów, wymyślać scenariuszy, montować i dbać o współprace reklamowe. Największą popularnością cieszą się kanały blogerskie, na których życie dziecka prezentowane jest w zasadzie od A do Z. Poznajemy więc dokładnie dom, w którym mieszka dziecko, jego pokój z zawartością każdej szafki, stroje, zwyczaje żywieniowe, rozkład dnia, drogę do szkoły, ulubione zabawki (dodatkowo regularnie na kanale reklamy określonych produktów) i tak dalej.
Bardzo modne są odcinki, w których dziecko udaje niegrzeczne i dokonuje jakiegoś zakazanego czynu, okazuje nieposłuszeństwo. Film dostarcza dreszczyku emocji, a na koniec skruszona minka i symboliczna kara wymierzona przez rodzica załatwia sprawę. Tak oto młodzi widzowie dowiadują się, że złamać jakiś zakaz rodziców jest fajną zabawą. Bardzo dziwne, że w zasadzie nie ma kanałów promujących dobre, pożyteczne zachowania np. pasję pomagania zwierzętom czy odcinków, w których młody youtuber z radością zajmuje się młodszym rodzeństwem (nie słodkim niemowlaczkiem, lecz kłopotliwym trzylatkiem), zrobi śniadanie-niespodziankę dla całej rodziny, pójdzie zrobić zakupić starszej sąsiadce.
Ciężka praca dziecka i całej rodziny
Młody youtuber nie ma łatwego życia. Po to, aby jego kanał utrzymał się na wysokim poziomie oglądalności, musi powstawać minimum 7-10 filmów miesięcznie, a są tacy, którzy wrzucają do sieci i 20 odcinków miesięcznie. Życie takiego dziecka w zasadzie traci prywatność, rodzice codziennie biegają za nim z kamerą, filmując przy różnych czynnościach, a także organizując występy w wymyślonych scenariuszach. Jeśli kanał dziecka stanie się popularny, rodzina zaczyna na nim zarabiać.
To z kolei powoduje powstanie stresu i napięcia. Każdy odcinek musi być co najmniej tak samo dobry jak poprzedni, albo lepszy i pojawić się w określonym czasie. Pytanie gdzie przebiega subtelna granica, od której dziecko jest po prostu wykorzystywane przez rodziców do celów zarobkowych? Dzieci oczywiście nie są zmuszane do grania, otaczane popularnością od najmłodszych lat, z kamerką przy boku przyzwyczajają się i cieszą ze sławy oraz posiadania fanów. Nie są świadome jakie niekorzystne zmiany zachodzą w ich psychice i rozwoju. Bywa, że gdy sławę osiągnie starsza siostra, rodzice tworzą kanał młodszego brata, który ma 4 lata i dzięki doskonałej promocji szybko zyskuje on prawie taką samą popularność. Czy dziecko w tym wieku będzie w ogóle pamiętać o życiu sprzed czasu blogowania?
Czy ktokolwiek z rodziców-twórców takich kanałów, zastanawiał się nad konsekwencjami swoich działań? Czy wie w jaki sposób odbija się to na rozwoju jego dziecka, pozbawionego prywatności od najmłodszych lat?
Oddajmy w tej kwestii głos psychologowi dziecięcemu dr Kamili Kuprowskiej-Stępień:
Wirtualne życie dzieci niesie szereg negatywnych konsekwencji dla ich rozwoju. Zacznijmy od zachwianej równowagi między światem realnym a wirtualnym. Według psychologii rozwojowej małe dzieci (do 3 roku życia) mają trudności z różnicowaniem co jest rzeczywiste, a co jest wirtualnym tworem, tzn. oglądając odcinek „Świnki Peppy” małe dziecko wierzy, że bohaterowie bajki naprawdę istnieją. To przekonanie z czasem mija, jednakże ewolucyjnie mózg małego dziecka nie jest wyposażony w umiejętność przetwarzania tak złożonych bodźców jakie płyną z „gadających” i „ruszających się” ekranów pełnych wyrazistych kolorów. To w jaki sposób nawykowe korzystanie z nowych technologii wpływa na rozwój ośrodkowego układu nerwowego będzie można ocenić za kilka, może kilkanaście lat. Obecnie wiadomo, iż nadmierne oglądanie filmików w sieci negatywnie pobudza dzieci, powodując między innymi opóźnienie rozwoju mowy, objawy nadpobudliwości psychoruchowej czy deficyty koncentracji uwagi. Zalecana „dawka” przed błyskającym ekranem dla małych dzieci wynosi 20 minut dziennie. Niestety jest często przekraczana.
Co więcej, przedwczesne wprowadzanie dzieci w świat Internetu i budowanie tam ich tożsamości przyczynia się do kształtowania ich nieadekwatnej samooceny. W znacznym stopniu opiera się ona wtedy na fałszywym fundamencie, którym jest oceniane dziecka przez nieznanych mu ludzi (internautów i fanów – odbiorców danego kanału czy bloga). Psychika dziecka nie wykształciła odpowiednich mechanizmów obronnych by uchronić się przed popularnym dzisiaj „hejtem”. Osobiście uważam, że wiele dorosłych osób z trudem dystansuje się wobec negatywnych komentarzy internautów względem własnej osoby, trudno więc wymagać tego od dziecka.
Idąc dalej, internetowa tożsamość dziecka wzmacnia kolejny mechanizm w jego rozwoju, który nazywa się „egocentryzm dziecięcy”. Dzieci przed 7 rokiem życia pojmują świat przede wszystkim ze swojej własnej perspektywy. Nie potrafią wczuć się w stany mentalne drugiego człowieka, czyli myśli i uczucia jakie towarzyszą drugiej osobie w związku z daną sytuacją. Wraz z rozwojem poznawczym wychodzą z fazy egocentrycznej, nabywając umiejętności mentalizowania – patrzenia na innych od środka przy jednoczesnym wyjściu poza swoją własną perspektywę. W przypadku dzieci zaangażowanych w różnego rodzaju projekty internetowe obserwuje się wydłużenie fazy egocentrycznej, co więcej uwewnętrznienie jej – kolokwialnie nazywa się to „przerośniętym ego”, a fachowo kruchym ego wraz z wysokim poziomem narcyzmu.
Oprócz negatywnych konsekwencji neurologicznych i emocjonalnych należy również wspomnieć o kosztach relacyjnych – przede wszystkim poważnym zakłóceniu najważniejszej relacji dla rozwoju dziecka, czyli z rodzicem. Pokazywanie w sieci intymnego życia własnego dziecka lub zachęcanie go do budowania czy też promowanie siebie w Internecie nosi znamiona instrumentalnego traktowania dziecka. To znaczy myślenia o nim w kategoriach przedmiotowych, a nie podmiotowych. Optymistycznie można uznać, iż wiele rodziców czyni to nieświadomie lub wręcz „z miłości” do dziecka, jednakże zachęcałabym do refleksji po co to robią, czemu ma to służyć. Może się okazać, że tak naprawdę chodzi o własne ambicje, a nie o odpowiadanie na potrzeby dziecka.